"Tak, Berlin to moje ulubione miasto, chociaż to trochę jakby nieodwzajemniona – na razie – miłość, ale wciąż mam nadzieję zamieszkać tam na dłużej, niż tylko kilka dni w roku". Mariusz Sambor o najnowszej powieści "I wszyscy go opuścili..."
Dzień dobry, Drodzy Czytelnicy!
Dzisiaj zachęcamy do lektury wywiadu z Mariuszem Samborem, który ukazał się w najnowszym numerze Biuletynu literackiego, a który specjalnie na Wasze życzenie udostępniamy!
Autor opowiedział o pracy nad swoją najnowszą książką "I wszyscy go opuścili..." (powieści alteregoistycznej). Wywiad przeprowadziła Agnieszka Krizel, również patron medialny książki.
A.K.: Dzień dobry, Mariuszu. Spotykamy się przy okazji promocji Twojej najnowszej książki "I wszyscy go opuścili...". Powieść została wydana w ramach organizowanego przez Instytut Literatury projektu Tarcza dla Literatów. W podtytule odczytujemy określenie - powieść alteregoistyczna, czyli jaka? Przyznam, że pierwszy raz spotykam się z tym terminem. Doprecyzuj i wyjaśnij, proszę.
M.S.: Dzień dobry. Tak, to oczywiście neologizm, ale przecież język stale się rozwija i ulega przeobrażeniom, próbując opisać otaczający nas świat, aby ten był łatwiej odbieranym.
Co oznacza termin alter ego, wiadomo. Zwykle chodzi o opis postaci, które pod względem psychologicznym są niemal identyczne. Najczęściej dzieje się tak w przypadku bohatera, będącego de facto właśnie alter ego autora, czyli jego obrazu w osobie fikcyjnego bohatera, którego cechy osobowościowe z zamysłem wyrażają autora opisu.
W mojej powieści to nie jest jednak tak oczywiste. Nie chciałbym zbyt wiele zdradzać, aby nie spoilerować, ale chodzi o postaci, które dla głównego bohatera są bardzo ważne, a że wydają się być niemal swoimi lustrzanymi odbiciami, nie pozostaje to bez wpływu na jego życie.
Może tyle słowem doprecyzowania. A wyjaśnienia?
Termin „powieść alteregoistyczna” to w jakimś stopniu także gra słów, bo ta książka jest dla mnie bardzo ważna z pewnych osobistych powodów i dzięki nim ma taki właśnie styl i kształt. Stąd drugi człon neologizmu. Dosyć egoistycznie chciałem pewne postaci, historie i wydarzenia, będące tłem powieści, opisać. Być może termin ten jest w jakiś sposób swego rodzaju drobną prowokacją, ale wstępnie raczej niezamierzoną. No, cóż więcej – „I wszyscy go opuścili...” to po prostu powieść alteregoistyczna.
A.K.: Jak długo pisałeś tę powieść i czy należysz do autorów, którzy potrzebują dłuższego researchu do napisania kolejnej książki? Przypomnijmy, iż Twoja surrealistyczna powieść poetycka "Cztery Filary" ukazała się w tym roku. Jak było z "I wszyscy go opuścili..."?
M.S.: Wbrew pozorom „Cztery Filary” traktuję jako swoją drugą książkę, choć wydana była rzeczywiście chronologicznie jako pierwsza. Wiem, trochę narażam się tym sposobem krytykom, którzy wyśmiewają megalomanię pewnych autorów, którzy nie mogą, z różnych zresztą przyczyn, wydać swoich pierwszych książek, ale i tak uważają, że już je popełnili, książki – których oczywiście nikt do tej pory nie wydał. Może więc jest trochę racji w tym, że trudno ją uznać za pierwszą książkę – przecież ukazuje się jako druga, ale skoro jest już wydana, to nawet jeśli została napisana wcześniej, jest książką. Tyle dygresji. Do tego „Cztery Filary” to zupełnie inna forma i inny gatunek, niż „I wszyscy go opuścili...” i została napisana później. Trudno zatem w moim przypadku mówić o tempie pisania kolejnych książek w aspekcie ukazywania się poprzednich. Ale po kolei. Samo pisanie „I wszyscy go opuścili...” trwało około roku dość systematycznej codziennej niemal roboty, na którą mogłem pozwolić sobie jedynie w czasie wolnym od pracy, pozwalającej zarobić na codzienne życie. Pozostawały zatem popołudnia i niektóre weekendy oraz część urlopu. Sporo w tym okresie poświęciłem czasu na weryfikację informacji historycznych tła powieści. Czas i miejsce jej akcji wymagają bowiem nie tylko objaśnienia wielu istotnych faktów czytelnikowi, ale przede wszystkim dużej wiarygodności. Stąd duża liczba przypisów, które oczywiście, ze względu na mało znane u nas tło, jakim był Berlin lat dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieku, wymagały dużego nie tylko „researchu”, ale żmudnej i pracowitej weryfikacji faktów historycznych w zagranicznych źródłach, faktów podawanych u nas często w sposób nie do końca rzetelny i dość ogólnikowy.
Jak rozumiem, nie o taki research pytałaś, tylko o czas na poszukiwanie nowego pomysłu na kolejną książkę. Trudno mi się do tak postawionego pytania odnieść, bo kolejne rzeczy są u mnie już rozpoczęte i są to w dodatku bardzo różne formy, w tym, między innymi, dalsza część „I wszyscy go opuścili...” oraz jeszcze jedna powieść dotycząca tamtych czasów.
A.K.: Wolisz pisać wiersze czy jednak prozę?
M.S.: W moim przypadku, to trochę tak, jakby zapytać, czy wolę jeść łyżką, czy widelcem. Wbrew pozorom, to dość adekwatne porównanie – wszystko zależy od potrawy – od chwili, od nastroju, od „tego czegoś”, czyli od tzw. frazy, która pojawia się w głowie, przychodzi na myśl, czy też staje się efektem przemyśleń. Czasem tekst, który początkowo wydawał się dobrym materiałem na wiersz, staje się kanwą opowiadania, czasami na odwrót – fragment prozy po jakimś czasie aż się prosi, aby z tego wyciągnąć wiersz. Do tego pozostaje cały obszar „pomiędzy”, czyli tak zwana proza poetycka, czy też prozy poetyckie, bo raczej tak trzeba ten gatunek określać.
A.K.: W "I wszyscy go opuścili..." skupiasz się na konkretnym czasie historycznym i miejscu. Berlin, roku 1938. Dlaczego rok przed wybuchem II wojny światowej, i dlaczego Berlin? Chyba lubisz to miasto wyjątkowo, skoro w Twoim biogramie zaznaczasz, że ciałem mieszkasz w Krakowie, duchem w Berlinie. Co Cię tak urzeka w historii tego miasta?
M.S.: Tak, Berlin to moje ulubione miasto, chociaż to trochę jakby nieodwzajemniona – na razie – miłość, ale wciąż mam nadzieję zamieszkać tam na dłużej, niż tylko kilka dni w roku. Dlaczego Berlin? Poprzez – z jednej strony, jego mroczną historię, szczególnie w trakcie ostatnich ponad stu lat, a po drugie – także z powodów geograficznych, choć to również nie bez związku z tym wymienionym wcześniej powodem. Berlin, pomimo że leży w odległości godziny lotu samolotem, czy pięciu godzin jazdy autostradą z Krakowa, był niemal niedostępny w czasach mojej młodości i nie jedynie z braku autostrad. Raz z powodu żelaznej kurtyny, a dwa – z powodu ogromnych ograniczeń w podróżowaniu, nie tylko na Zachód, na który czasem wbrew pozorom dużo łatwiej było wyjechać, niż do tzw. bratnich krajów socjalistycznych. Ponadto wtedy miasto to miało w PRL-u ogromny czarny PR, jako siedlisko nazistów wielbiących Fryderyka Wielkiego, jednego z autorów rozbiorów Polski, później – jego zachodnia część – rewanżystów i oczywiście także z powodu jasno określonego miejsca w dramatycznej historii stosunków polsko-niemieckich.
A kiedy już zdarzyło mi się bywać w Berlinie, początkowo oczywiście po wschodniej stronie podzielonego murem miasta, pomimo widocznych na co dzień śladów tej właśnie niełatwej dla Berlina historii, wiedza o realiach miasta szczególnie dotycząca czasów wojny była u nas, poza wąskim gronem historyków, mających dostęp do ograniczonych zapewne źródeł, niewielka i do tego mało dostępna. Zresztą z powodu właśnie trudnej historii miasta, zapewne nawet w samym Berlinie Wschodnim, poza ustnymi przekazami wśród zaufanych, wiedza o wielu miejscach, które wraz z wyburzeniem wypalonych ruin zniknęły z panoramy Belina, była trudno dostępna i tajemnicza. A tajemnice szczególnie mocno pociągają i przyciągają. To właśnie te tajemnice, zupełnie inne niż, na przykład, podobnie mało znana w PRL-u historia II Rzeczpospolitej czy nawet same dzieje przedwojennej, zburzonej i nieznanej przez to, ale przecież dostępnej na wyciągnięcie ręki – choćby po bilety PKP, Warszawy, o których również w czasach mojej młodości nie było zbyt dużo rzetelnych informacji, spowodowała, że gdy pierwszy raz znalazłem się po drugiej stronie berlińskiego muru, zwanego wtedy antyfaszystowskim wałem ochronnym, okazało się, że niczego o tym miejscu praktycznie nie wiem. Już sam fakt podzielenia miasta murem, miasta, o którym jedna strona mówiła „tak”, a druga „siak”, był dodatkowym powodem, aby samemu dociekać prawdy o Berlinie. A jeszcze wiedza, a w zasadzie zupełna niewiedza, o Berlinie czasów Republiki Weimarskiej, ledwo liźnięta choćby dzięki popularnemu „Kabaretowi”, wyreżyserowanemu przez Boba Fossa według książek Christophera Isherwooda dołożyła swoje.
Szalę zaś przeważyła kupiona w 1988 roku na Krakowskim Przedmieściu, na straganie z wydawnictwami wydawanymi w drugim obiegu poza cenzurą, ustawionym przy wejściu do Uniwersytetu Warszawskiego, książka nieżyjącego już brytyjskiego dziennikarza, pisarza i historyka wojskowości Anthonego Kempa „Uciec z Berlina” - o historii ucieczek z Berlina Wschodniego w czasach istnienia muru, wydana przez podziemne wydawnictwo Maraton. Poza tym wszystkim Berlin od wielu już lat, od zjednoczenia Niemiec i uzyskania ponownie statusu stolicy kraju, stał się w dużej mierze na pewno kulturalną, ale i naturalną stolicą Europy, także poprzez otwartość i tolerancję jego władz, mieszkańców, przez przenikającą się mieszankę kultur, mieszkających tam ludzi z całego niemal świata i także tę odsłanianą rzetelnie i nieprzemilczaną najczarniejszą nawet historię miasta. I tak to z tego wszystkiego zainteresowałem się Berlinem na dobre. A dlaczego akcja książki dzieje się w Niemczech na rok przed wybuchem wojny? To ciekawe i mało opisywane u nas czasy. Realne zło w Niemczech istniało już od dobrych kilku lat. Wielu ludzi je popierało i wielu się do niego przyzwyczaiło. Sporo było głosów na świecie, że Niemcy to przecież taki kulturalny naród, naród Goethego, Bacha i Hölderlina i że na pewno nic strasznego się tam nie stanie. Jednak prawdziwe zbrodnie miały dopiero nadejść. Tak, już za rok od czasu akcji powieści, ale były zapewne przecież doskonale zaplanowane.
A.K.: Osadziłeś fabułę tej powieści w konkretnych okolicznościach historycznych. Czy korzystałeś z jakichś źródeł, by oddać tak autentycznie i obrazowo ducha tamtych czasów? Przyznam, że ilość historycznych zagadnień, szczegółów, które poruszyłeś, wplotłeś w tło powieści jest imponująca.
M.S.: Zawsze chciałem napisać coś o Berlinie, nawet gdyby miasto miało być tylko tłem historii, a jako że bywam tam nie za często - raz, dwa razy w roku, ale regularnie od kilkunastu już lat, nie licząc wcześniejszych sporadycznych wizyt od drugiej połowy lat siedemdziesiątych jeszcze niemal jako dziecko, wydawało się, że mam o czym pisać. Jednak wszystkie wcześniejsze próby były dla mnie jakieś miałkie. Dopiero pomysł na powieść, która, wbrew pozorom, ani nie jest typowym kryminałem, ani powieścią historyczną, tylko opowieścią o samotnym, nie tylko w życiu codziennym, człowieku, i dzieje się przecież nie tylko w Berlinie, ale i w dawnych Prusach Wschodnich, na dzisiejszych polskich Mazurach, gdzie pewne wydarzenia w moim życiu spowodowały, że zapragnąłem opisać losy takiego człowieka, wtedy ten niemal gotowy już pomysł podpowiedział mi – a dlaczego nie Berlin? Dopiero w trakcie pisania dowiedziałem się tak naprawdę, jak mało do tamtych chwil wiedziałem o mieście położnym nad Sprewą i Hawelą. Co oczywiście nie znaczy, że teraz wiem o nim wszystko, bo tak nie jest.
A.K.: Raczysz Czytelników niezwykle intrygującymi wątkami, ale też wyrazistym zarysem głównego bohatera. Robisz przed przystąpieniem do pisania plan charakteru swoim bohaterom?
M.S.: Plan charakteru? Nie, raczej nie, a na pewno nie szczegółowy, choć pewne założenia wstępne są. Charakter „moich” postaci rodzi się i dojrzewa w trakcie rozwoju fabuły.
Trochę podobnie jak w życiu. Nie wszystko można, mimo że oczywiście trzeba starać się, zaplanować. Zresztą sam plan fabuły ulega modyfikacji w trakcie tworzenia wątków i bohaterów. Przydają się obserwacje ludzkich zachowań w różnych sytuacjach. A ja lubię obserwować.
A.K.: Intrygi, kryminalne zawiłości, dawne, przedwojenne czasy – powieść w stylu retro. Czy był dla Ciebie jakiś trudny moment podczas pisania?
M.S.: Były chwile przestoju, w rozwoju akcji, kiedy ciężko było wybrnąć z pewnych sytuacji, a do tego podlać to wszystko historycznym i pełnym faktów sosem. Wtedy zabierałem się za redakcję gotowych już rozdziałów lub szedłem dalej, by później powrócić do tych sprawiających trudności momentów. Bo przecież treść i fabuła muszą być spójne, intryga dość, ale nie za bardzo, skomplikowana, postaci wyraziste, a całość powinna być przyjemna. Takie miałem założenia, a czy się udało, niech ocenią czytelnicy.
A.K.: Dlaczego w ogóle taki rodzaj powieści, co chcesz przekazać/pokazać tą opowieścią? Jaki jej przekaz?
M.S.: Czy powieść koniecznie musi mieć przekaz, który mnie akurat od razu kojarzy się z tak zwanym przesłaniem? Powieść powinna pokazywać życie, jakie może zainteresować czytelnika, nawet, a może właśnie dlatego, że początkowo wydaje się inne niż nasze, ze względu na obce landszafty, wymyślne intrygi, fantastyczne czy apokaliptyczne anturaże. Powieść powinna pokazać postaci - ludzi z krwi i kości, z ich codziennymi troskami i wątpliwościami, a cała reszta jest tylko tłem, ciekawszym, mniej lub bardziej, ale jednak tłem.
Czy powieści, chociażby Henninga Mankella o komisarzu Wallanderze, są tak naprawdę tylko i wyłącznie kryminałami, tanią i nieco egzotyczną sensacją z drugiej strony Bałtyku? Niekoniecznie. To dobre powieści przedstawiające przede wszystkim człowieka o złożonym charakterze, gdzie intryga jest tylko tłem. A czy losy Wokulskiego były interesujące tylko ze względu na jego biznesowe dokonania, czy beznadzieją miłość do panny Izabelli? I nie chodzi tu o żadne nieskromne porównanie własnej twórczości do wymienionych, tylko o to, czego sam oczekuję w powieści. Nie zawsze eksperymentuję z formą i językiem, chociaż i to lubię. Czasem zwykłej dobrej powieści, dzięki której można oderwać się od codziennego życia, obojętnie, czy jest szare, czy niezwykle kolorowe.
A.K.: Czym nas jeszcze zaskoczysz? Jakie są Twoje plany wydawnicze?
M.S.: W planie jest dalsza część losów komisarza berlińskiej policji kryminalnej, dziejących się po kilku latach, od czasu akcji „I wszyscy go opuścili...”. Jest również rozpoczęta i już dość zaawansowana powieść, której akcja dzieje się również w latach 30. ubiegłego wieku, ale już na styku polsko-niemieckich relacji międzyludzkich. Jest gotowy zbiór opowiadań, które pojedynczo były już publikowane tu i ówdzie.
A.K.: Refleksja do Czytelników:
M.S.: Czytajcie książki. Książki pozwalają rozwijać wyobraźnię i spoglądać na świat, nie tylko własnymi oczami. Obserwujcie świat postrzegany przez książkowych bohaterów, ale weryfikujcie, czy jest to obraz interesujący. Czytajcie książki papierowe, czytajcie wersje elektroniczne, ale przede wszystkim czytajcie książki, nie tylko wiadomości w serwisach internetowych czy społecznościowych. Czasem warto się oderwać od codzienności. Zawsze warto się oderwać!
Na okładce wykorzystano obraz Lessera Urego „Brandenburger Tor”. Publikacja powstała dzięki wsparciu finansowemu Instytutu Literatury w ramach Tarczy dla literatów.
***
Mariusz Sambor (ur. 1965), autor surrealistycznej powieści poetyckiej Cztery Filary (2021). Publikował w czasopismach literackich i w antologiach: Strefa wolna. Wiersze przeciwko nienawiści i homofobii (2019), Wiersze i opowiadania doraźne 2020 oraz Wiosnę odwołano. Antologia dzienników pandemicznych (2020). Uczestnik grupy KSP (Krakowska Szkoła Poezji). Mieszka ciałem w Krakowie, duchem w Berlinie i w Kostrzynie nad Odrą.