"Poezja jest dla mnie swego rodzaju zakorzenieniem i śladem, który pozostawiam. Wszystkie ważne chwile w moim życiu, zamieszkują w słowach moich wierszy." - felieton poetycki Małgorzaty Chomont
Drodzy Czytelnicy!
Kolejna odsłona naszego cyklu felietonów poetyckich. Tym razem spod pióra Małgorzaty Chomont, autorki tomiku "Dopóki ptaki śpiewają".
Życzymy miłej lektury!
POEZJA W CZASIE EPIDEMII
Poezja i epidemia - dwa pojęcia, zgoła odmienne.
Jednak zarówno poezja, jak i epidemia na swój sposób wstrząsają i zarażają.
Osobiście szukam takiej poezji, która mnie przebija na wylot, która poraża, która zachwyca sposobem prezentacji, wdziękiem, gdzie na pozór prosty opis stanu rzeczy staje się edenem.
Szukając - znajduję ten eden min. w poezji moich ulubionych autorów. Słucham ich i czytam, wchodząc jednocześnie w obcy świat, gdzie każdy krok jest dla mnie zagadką.
Swoją poezję tworzę na bazie emocji. Wierzę w to, że jeśli uda mi się przekazać słowami to, co czuję lub widzę, to utwór będzie emanował tym, przechodząc przez nawet lekko uchylone drzwi do wrażliwości odbiorcy.
A jeśli kogoś zatrzyma moja poezja i na minutę ktoś swój wzrok przerzuci na fotografie, która posłużyła do złożenia wiersza, jeśli ktoś poświęci swoją uwagę i przeczyta go, zamiast wpatrywać się w ekran telefonu, lub jeśli ktoś zada sobie trud, by ułożyć muzykę i zaśpiewać mój wiersz… to dzieje się to „coś”, co sprawia, że życie pięknieje.
Wrotami rażenia w poezji są słowa, a także obrazy, choć wszystko ma swój początek, gdzieś na dnie serca. Jeśli zostało się obdarowanym przez Boga tym wyjątkowym znacznikiem, który sprawia, że widzi się bardziej, czuje się mocniej i język potrafi wypowiedzieć to, co myśli serce i głowa, to pozostaje z pokorą powiedzieć - dziękuję.
Moja poezja nie jest wzniosła, ani wyniosła, nie jest mentorska.
Odkryłam, że jest zwykła.
Hołduję tej zwykłości choć dostrzegam w niej pulsujące źródło niekłamanej niezwykłości.
To niezwykłość codziennych zjawisk potrafi wprawiać w zapatrzenie i w rozanielenie.
Potrafi otworzyć usta w zadziwieniu.
Jeśli coś mnie zachwyci, słowa powstają same.
Poezja pokonuje granice, przechodzi przez usta śpiewana, odczytywana, recytowana… zaraża… pozytywnie zaraża.
To uczestniczenie w osobliwym kontinuum.
Poety może już nie być, a jego słowa żyją, piosenki są śpiewane, melodie nucone kolejnym pokoleniom. Ogrody słów. Zarażają się następni, zachwycają, odkrywają, inspirują się…
Poezja daje wolność. Mogę absolutnie wszystko. Mogę bezkarnie rozmawiać z drzewem, albo artykułować długi monolog do chmur. Mogę wzbić się wysoko i ogrzewać się w blasku słońca, albo ubierać się w suknie z mgieł i zbierać pióra anielskie spod stóp, bez obaw, że ktoś zarzuci mi psychiatrycznie brzmiąca chorobę.
Piszę wiersze, bo serce mi tak dyktuje, a od zwykłych rzeczy uczę się spokoju.
Mam jeszcze coś, co wspomaga baczniejsze przyglądanie się światu.
Fotografuję. Jestem zanurzona w obrazach.
Potrafię biec za kadrem ścigając się ze słońcem, tańcząc między kroplami deszczu. Ze wszystkich stron obchodzę swój obiekt, by znaleźć ten moment, w którym wygląda najpiękniej.
Tu słowa konkurują z patrzeniem… Dopiero po powrocie przyglądam się zbiorom i układam niczym puzzle to, co zarejestrowało serce.
W czasie epidemii ograniczono nam wolność. A ja każde ograniczenie źle znoszę.
To czas, gdy na zmniejszonej przestrzeni długoterminowo musiały być realizowane wszystkie zadania i czynności doby. Co więcej, nastąpiło też zagęszczenie lokatorów mieszkań, którzy nie rotowali się w cyklu dnia.
Zrobiło się niebezpiecznie ciasno.
Jednak każdy czas warty jest obserwacji. To przecież nasza cząstka życia. Czas, w którym przyszło nam żyć, i który właśnie na taki sposób jest nam napisany.
Kiedy, mocno zaciskano linę granic naszej wolności, ja wymykałam się z aparatem na pobliskie łąki, niczym na posiłek, karmiąc oczy i duszę beztroską i zachwycając się jakby od nowa wschodem i zachodem, wiatrem, mgłą, przestrzenią, która zdawała się być odrębnym bytem.
Przyroda robiła swoje. Obecna epidemia nawet palcem jej nie tknęła. Na szczęście.
Pozytywne w epidemii jest to, że ma ona z góry określony swój koniec.
Trzeba się więc otulić tą nadzieją i wyczekiwać końca.
Jest czas pisania i czas zbierania.
Ten czas epidemii był, i jeszcze jest, dla mnie takim czasem zbierania.
Zbieram więc i układam wszystkie kadry, mgnienia i słowa, przezroczyste łzy, czarne myśli, sny… by móc później poukładać i namalować to, czego było się świadkiem.
Nie chcę jeszcze pisać o tym trudnym czasie, jeszcze jest zbyt ciasno. Brakuje mi wciąż dobrego
powietrza, które teraz skutecznie pochłania maseczka przylegająca mocno do ust.
Wolę przykleić plastry na tę ranę, która pojawiła się na naszym ludzkim organizmie. Plaster w postaci przeciwwagi, wiersza o tym, co w trawie piszczy, o bujaniu w obłokach, o tym, o czym szumią wierzby.
Poezja jest dla mnie swego rodzaju zakorzenieniem i śladem, który pozostawiam.
Wszystkie ważne chwile w moim życiu, zamieszkują w słowach moich wierszy.
Wierzę w to, że poprzez poezję uczestniczę w magicznej dyskusji o tym, co dano nam w życiu, po to, by było znośne i czasami wyjątkowo piękne.
Poezja i obraz, to moje antidotum na prostowanie tego pozagniatanego, niekiedy bardzo nieestetycznie świata.
Warszawa 22.05.2020 r. Małgorzata Chomont
Zapraszamy na nasz kanał YT, gdzie autorka czyta swoje wiersze z tomiku:
Tomik znajdziecie w naszym sklepie internetowym: